sobota, 7 marca 2020

"Pod taflą" Louise O'Neill- recenzja




Nie oszukujmy się, książka autorstwa Louise O'Neill zainteresowała mnie głównie ze względu na okładkę. Wydawnictwo We need YA znowu zapewniło nam niesamowite doświadczenie wizualne.

Jeśli chodzi o treść to świat morza i syren jest czymś, co od zawsze mnie fascynowało. Jednak ta książka nie kreuje własnego świata jak np. Saga Ognia i Wody tylko jest reinterpretacją baśni o Małej Syrence. Mówiąc szczerze mam wrażenie, że ostatnio tego typu książek jest naprawdę dużo i osobiście wolałabym twór, który nie jest oparty na konkretnym pierwowzorze. Ale oczywiście byłam ciekawa tego tytułu, bo miał nam dać „Syrenkę” o wiele bardziej poważną i skupiającą się na okrutnej rzeczywistości.

I już tutaj pojawia się problem z kreowaniem świata, który został nam przedstawiony. Z jednej strony autorka chciała urealnić baśń, ale w samej historii było dużo niedomówień odnośnie tego jak faktycznie ten świat wygląda. Mam świadomość, że te niedomówienia to prawdopodobnie szczątki tej baśniowości, ale według mnie poważna wersja tej historii powinna mieć mocne tło, na którym się opiera.

W czasie czytania powstały w mojej głowie pytania: jak syreny żyjąc współcześnie nie zostały odkryte przez świat ludzi? Jak dokładnie wyglądają syreny? Główna bohaterka Gaia na samym początku książki wymienia wszystkie kolory skóry, które mogą mieć ludzie i mówi, że u syren tak nie jest. Dlatego w mojej wyobraźni miała skórę niczym trytony w filmowej wersji Czary Ognia, choć prawie na pewno tak nie wyglądała. Czym żywią się syreny? Dowiedzieliśmy się, że nie jedzą ryb. Ale w takim razie, co jedzą? Jedyne, co przychodzi mi do głowy to wodorosty i tym podobne, jednak chciałabym żeby tego typu informacje wynikały z tekstu. Jakoś mnie to dręczyło.

Nie wykluczam, że jednak coś przeoczyłam. Jeśli wyłapaliście te informacje z książki to proszę podzielcie się w komentarzach ;)

Kolejny element, który był dla mnie dość enigmatyczny to motyw feministyczny, który przewijał się przez całą książkę. Nie jestem specjalistką w tym temacie jednak w tym tytule był on przedstawiony na zasadzie tego, że praktycznie każdy męski bohater był negatywny, a postacie żeńskie były pokazane, jako ofiary. Dlatego nie rozumiem zbytnio, jaki był morał i co konkretnie chciała w ten sposób przekazać autorka.

Zakończenie za to było naprawdę mocne, zaskakujące i bardzo mi się podobało.

Może recenzja wydaje się dosyć niepochlebna, ale nie mogę ukryć, że książkę czytało mi się dobrze i byłam ciekawa tego, co będzie działo się dalej.


2 komentarze:

  1. Plankton! :D Albo mają odwzorowanie roślinnej fotosyntezy tylko jakoś pod wodą ;)

    OdpowiedzUsuń

“W imię Boga” Dominika Skoczeń - recenzja

  W imię Boga autorstwa Dominiki Skoczeń to książka z gatunku fantasy, w której centrum stoi system wiary przedstawionego świata. Na tym s...