wtorek, 16 czerwca 2020

"Okrutny książę" Holly Black - recenzja




Pomijając dość bogatą reklamę tego tytułu w internecie sięgnęłam po niego głównie ze względu na autorkę. Holly Black była współautorką mojej ukochanej (, a niestety już zapomnianej…) serii z dzieciństwa „Kroniki Spiderwick”. Z tego też względu wiązałam dość duże nadzieję związane z tą książką. Pomijam już fakt, że motyw elfów jest dla mnie ogromnie interesujący, więc… co mogło się nie udać?

Już wspominałam o tym gdzieś w odmętach Instagrama, że przez pierwsze 100 stron miałam reakcję pod tytułem „co to jest?!”. Nie jestem zwolennikiem przekreślania jakiegokolwiek tytułu całkowicie, ale tutaj mieliśmy motyw trzech sióstr, które zostały zmuszone do zamieszkania w Królestwie Elfów (o nazwie Elfhame), co brzmi świetnie aczkolwiek wykonanie tej historii przynajmniej na początku pozostawiało wiele do życzenia.

Do dzisiaj za bardzo nie pojmuję sceny, która wydarzyła się na samym początku książki, mimo, że przeczytałam ją kilka razy. Kolejna rzecz, która sprawiła mi trudność to odróżnianie poszczególnych sióstr. Ogólnie koneksje biologiczne w tej książce mnie przerastają. Ale dobrze, mamy już całe Królestwo Elfów, siostry w nim zamieszkały… no i tu się zaczyna. Oczywiście nie jest to dziwne, że ludzie w krainie rządzonej przez elfy mogą mieć ciężkie życie. Między dwoma różnymi rasami w świecie fantasy z reguły zawsze będzie jakiś konflikt, ale tutaj było to przedstawione wręcz w karykaturalny sposób. Miałam wrażenie, że ktoś wziął typowy amerykański film o nastolatkach w liceum i zrobił mix z realiami fantasy i oto co wyszło. Już pomijam, że było to totalnie pozbawione klimatu, ale postacie zachowywały się wręcz absurdalnie. Najbardziej nie wierzyłam w to, co robi Cardan (, którego w dalszej części książki polubiłam). Zachowanie bohaterów wydawało się tak sztuczne i naciągane w swoim dramatyzmie, że przyznam się, że początkowo byłam załamana.

Ogromnym atutem „Księcia” jest według mnie wykreowany tam świat. Ma w sobie coś wyjątkowego i naprawdę czuje się magię. Lekko przypominał mi właśnie klimat Kronik Spiderwick. Niestety autorka postanowiła bardziej skupić się na emocjach głównej bohaterki, a nie na pokazania pełnego bogactwa tego świata, a szkoda.

Ale skończymy z tą negatywnością, tak jak mówiłam w pewnym momencie historia zaczęła naprawdę wciągać. Im dalej tym bardziej wydarzenia z początku książki zaczęły nabierać sensu, a działania, motywacje i zachowania bohaterów zaczęły mieć odzwierciedlenie w fabule. Pod sam koniec rozpoczęła się prawdziwa gra o tron czy raczej gra o koronę. Główna bohaterka zaczęła angażować się w politykę, powoli dochodziła do tego, w jaki sposób chce kierować swoim przeznaczeniem. Relacje między bohaterami nabrały kształtu i intensywnych barw.

Na samym końcu byłam naprawdę nakręcona i nie mogę doczekać się zabrania za kolejny tom. Tą książkową przygodą sama sobie udowodniłam, że nawet, jeśli początkowo książka niezbyt przypada do gustu to warto dać jej szansę i doczytać do końca.

Ta recenzja wyszła dosyć ekspresyjnie, raczej wolę spokojniejsze teksty w swoim wydaniu, ale może dla Was będzie to ciekawsza forma ;)

“W imię Boga” Dominika Skoczeń - recenzja

  W imię Boga autorstwa Dominiki Skoczeń to książka z gatunku fantasy, w której centrum stoi system wiary przedstawionego świata. Na tym s...