Pomijając
dość bogatą reklamę tego tytułu w internecie sięgnęłam po niego głównie ze
względu na autorkę. Holly Black była współautorką mojej ukochanej (, a niestety
już zapomnianej…) serii z dzieciństwa „Kroniki Spiderwick”. Z tego też względu
wiązałam dość duże nadzieję związane z tą książką. Pomijam już fakt, że motyw
elfów jest dla mnie ogromnie interesujący, więc… co mogło się nie udać?
Już
wspominałam o tym gdzieś w odmętach Instagrama, że przez pierwsze 100 stron
miałam reakcję pod tytułem „co to jest?!”. Nie jestem zwolennikiem
przekreślania jakiegokolwiek tytułu całkowicie, ale tutaj mieliśmy motyw trzech
sióstr, które zostały zmuszone do zamieszkania w Królestwie Elfów (o nazwie Elfhame),
co brzmi świetnie aczkolwiek wykonanie tej historii przynajmniej na początku
pozostawiało wiele do życzenia.
Do
dzisiaj za bardzo nie pojmuję sceny, która wydarzyła się na samym początku
książki, mimo, że przeczytałam ją kilka razy. Kolejna rzecz, która sprawiła mi
trudność to odróżnianie poszczególnych sióstr. Ogólnie koneksje biologiczne w
tej książce mnie przerastają. Ale dobrze, mamy już całe Królestwo Elfów,
siostry w nim zamieszkały… no i tu się zaczyna. Oczywiście nie jest to dziwne,
że ludzie w krainie rządzonej przez elfy mogą mieć ciężkie życie. Między dwoma
różnymi rasami w świecie fantasy z reguły zawsze będzie jakiś konflikt, ale
tutaj było to przedstawione wręcz w karykaturalny sposób. Miałam wrażenie, że
ktoś wziął typowy amerykański film o nastolatkach w liceum i zrobił mix z
realiami fantasy i oto co wyszło. Już pomijam, że było to totalnie pozbawione
klimatu, ale postacie zachowywały się wręcz absurdalnie. Najbardziej nie
wierzyłam w to, co robi Cardan (, którego w dalszej części książki polubiłam).
Zachowanie bohaterów wydawało się tak sztuczne i naciągane w swoim dramatyzmie,
że przyznam się, że początkowo byłam załamana.
Ogromnym
atutem „Księcia” jest według mnie wykreowany tam świat. Ma w sobie coś
wyjątkowego i naprawdę czuje się magię. Lekko przypominał mi właśnie klimat
Kronik Spiderwick. Niestety autorka postanowiła bardziej skupić się na emocjach
głównej bohaterki, a nie na pokazania pełnego bogactwa tego świata, a szkoda.
Ale
skończymy z tą negatywnością, tak jak mówiłam w pewnym momencie historia
zaczęła naprawdę wciągać. Im dalej tym bardziej wydarzenia z początku książki
zaczęły nabierać sensu, a działania, motywacje i zachowania bohaterów zaczęły
mieć odzwierciedlenie w fabule. Pod sam koniec rozpoczęła się prawdziwa gra o
tron czy raczej gra o koronę. Główna bohaterka zaczęła angażować się w politykę,
powoli dochodziła do tego, w jaki sposób chce kierować swoim przeznaczeniem.
Relacje między bohaterami nabrały kształtu i intensywnych barw.
Na
samym końcu byłam naprawdę nakręcona i nie mogę doczekać się zabrania za
kolejny tom. Tą książkową przygodą sama sobie udowodniłam, że nawet, jeśli
początkowo książka niezbyt przypada do gustu to warto dać jej szansę i doczytać
do końca.
Ta
recenzja wyszła dosyć ekspresyjnie, raczej wolę spokojniejsze teksty w swoim
wydaniu, ale może dla Was będzie to ciekawsza forma ;)
Nie wiedziałam, że autorka pisała „Kroniki Spiderwick” :O Miło się czasem czegoś dowiedzieć :D Serii nie czytałam, ale z pewnością była u mnie w bibliotece :D A co do Okrutnego Księcia...Patrzy na mnie z półki nieprzychylnym wzrokiem :D I czeka na swoją kolej :D
OdpowiedzUsuńTo "Kroniki" baaardzo polecam, naprawdę szybko się czyta, tak zachęcę :D Haha, spokojnie, ja za "Księcia" zabrałam się też po długim czasie ;P
Usuń